czwartek, 20 grudnia 2012

Jeden: III


Po chwili przytłoczenia osobliwą mieszanką rzeczywistości oraz wizji zafundowanych przez mój umysł wstałem pomagając sobie poprzez opieranie się o drzwi. Wiedziałem, że nie ma możliwości, bym tego dnia wyszedł z domu. Trudno, zjem sobie zupkę z torebki – pomyślałem. Przechodząc jednak obok sypialni, wiedziałem, że to przegrana walka. Wyczerpany skierowałem swoje kroki do łóżka. Mój rozum zdominowała jedna myśl – sen.

Obudziłem się rano, około godziny szóstej, na całe szczęście ze zdecydowanie mniej posklejanymi myślami. Napięta sieć połączeń nerwowych odprężyła się pozwalając mojej świadomości spocząć. Niepokojące było to, że w pobliżu stanu relaksu czaił się niepokój z samotnością. Na myśl przyszła mi wizja potężnego węża, który tuż przed śmiercią swojej ofiary rozluźnia potężny skurcz swoich mięśni, lecz tylko po to, by jeszcze przez kilka chwil napawać swoje ego uczuciem wyższości nad swoim przyszłym pokarmem. Wepchnąłem te myśli niezdarnie za mur dobrego samopoczucia oraz biologicznej chęci do przeżycia kolejnego dnia.

W końcu trzeba iść do pracy. Wstałem, toaleta, śniadanie, kawa, prysznic, założenie ciuchów, wyjście z domu, zamknięcie drzwi, dojście na przystanek, przejazd autobusem, praca.

Och tak, moja wspaniała praca. Moje prywatne więzienie, z którego nigdy nie potrafiłem uciec. Sam dogodnie ją wybrałem, zadbałem żeby sposób sprzedawania mojego wolnego czasu oraz umiejętności był jak najbardziej korzystny. Oczywiście mam wspaniałe biuro, obok innych podobnie spełnionych osób jak ja. Moje biuro ma wymiary porażających 8 metrów kwadratowych. W pobliżu znajduje się prawdopodobnie 63 takie wspaniałe biura. Chyba, że jest ich tam 127, 255 albo może nawet milion. Prócz pracy, codziennej kurtuazji, wymiany przyjemności dzieli nas uczucie dużo silniejsze. Uczucie, które konsekwentnie wypala wnętrze, jednak robi to w wyjątkowo subtelny sposób. W pewnym sensie można to przyrównać do działania alkoholu etylowego na mózg. Najpierw odczuwasz delikatny stan odprężenia poznając swoich współpracowników, przełamujesz bariery robisz się coraz śmielszy. Drugą stroną medalu jest monotonia w którą wpadasz powodująca otępienie, nieprecyzyjność ruchów, oddalenie rzeczywistych problemów. Narasta w Tobie tak samo, jak kumulują się promile w Twojej krwi. Narasta w Tobie tak samo, jak alkoholikowi zbierają się kolejne dni w ciągu alkoholowym. Jedno i drugie wyniszcza Ciebie, z jednej strony zupełnie inaczej, z drugiej jednak odpowiednio dawkowane zostawiają taką samą pustkę. Pozostaje tylko pożoga po dawnym krajobrazie zdrowia psychicznego i fizycznego. Oczywiście starannie zadbałem, schodząc schodek po schodku w dół, by destrukcją zajął się i alkohol, i praca. To jest dopiero talent, nie ma co. Tak więc stałem w tych ruchomych piaskach miotając się, próbując składać kolejne minuty do kupy, by przeżyć kolejny kwadrans, godzinę, dzień pracy i w końcu cały dzień w ogóle. Następnie łączyłem te dni w łańcuch tygodni i miesięcy. Ironią było to, że każdy przetrwany dzień był kolejnym ogniwem, przez co ów łańcuch przybierał na wadzę. Najbardziej przerażający był jednak fakt, że nie mogłem sobie pozwolić na chwilę spoczynku i spojrzenie za siebie, na ten przeklęty łańcuch, gdyż powodowało to przytłoczenie, zupełnie jakby na jego końcu ktoś stał i tylko czekał na chwilę słabości, żeby pociągnąć z całą siłą do tyłu.


poniedziałek, 17 grudnia 2012

Jeden: II


Zamknąłem drzwi. W głowie mi zawirowało, teoretycznie nie powinienem być zaskoczony, jednak to było coś innego - nowe uczucie. Poczułem jak z mojej głowy spokojnie spływa ciepła, gęsta ciecz w dół, na resztę ciała – na zewnątrz niego i wewnątrz równocześnie. Było to przyjemne, ale niepokojące, jak wszystko co nowe z resztą. Właśnie to ciepło spowodowało delikatne zawroty głowy. Podparłem się więc ręką o ścianę, kolejne wdechy i wydechy. Czułem jak powoli coś mnie odrywa z tego świata, niedobrze, bardzo niedobrze ze mną. Usiadłem na ziemi. Ciepło już prawie całe mnie wypełniło. Przymknąłem oczy na chwilę, przestając walczyć z dziwnym, nowym uczuciem.

Po chwili otworzyłem oczy i wyjrzałem przez okno klatki schodowej. Niebo było pomarańczowo-czerwone. No trudno, jak widać zebranie się w sobie i wyjście zajęło mi prawie cały dzień i właśnie zachodzi słońce. Całkiem sympatyczny widok. Schodząc z mojej kawalerki na drugim piętrze zaczęło mi dzwonić w uszach. Niezbyt przyjemne uczucie, zdecydowanie muszę opanować konsumpcję alkoholu. Jak nie przestać, to chociaż zacząć kontrolować spożycie. Dać sobie limit ilości wypitego alkoholu na imprezie. Niby się dramatycznie nie wydurniam ani nie upadlam, jednak na pewno jestem na równi pochyłej, wypada to przystopować zanim rozwalę się o kamieniste dno. Wyglądam przez okno na drzwiach od klatki, niebo naprawdę było czerwone, wręcz krwistoczerwone. Kac musi naprawdę mnie dobijać. Trzęsącą się ręką otworzyłem drzwi.

Czas momentalnie jakby zwolnił, a otoczyła mnie gęsta, pusta cisza. Zamknąłem natychmiast oczy. W uszach zacząłem czuć oraz słyszeć płynącą krew, jednak nie dochodziły mnie żadne dźwięki. Nie usłyszałem skrzypienia drzwi, metalicznego szczęku klamki oraz zamka, nic. Cisza ta jednak nie była komfortowa, była wypełniona grudami jakiegoś brudu, który wkradał się do głowy tą samą trasą, którą normalnie przyjmowane są dźwięki. Każde uderzenie serca, która w obliczu takiej sytuacji gwałtownie przyśpieszyło, pompowało to paskudztwo wprost do mojej świadomości, tak dokładnie utkanej przez zbitą sieć neuronów. Boże, co mi się dzieje, niech to się skończy, a nigdy więcej nie wezmę alkoholu do ust. Pomocy, proszę! Otworzyłem szybko oczy, nie zważając na krzyk bólu wydany przez napuchnięte spojówki. Bodźce, które pędziły po nerwach wzrokowych, nie niosły ze sobą sensownych informacji.

To nie jest moja ulica. To nie jest moje miasto. To nawet nie jest mój świat. To jest świat wyrwany z koszmaru, ale nawet nie mojego. To jakbyś wziął pomysły Lovecrafta, Kinga, Daliego i innych nieramowych umysłów i kazał im uprawiać wyuzdany seks, a to pokraczne, wypaczone dziecko było światem, który mnie otaczał, chociaż nie jest to do końca poprawne określenie. Świat ten miał to do siebie, że nie otaczał w normalnym znaczeniu tego słowa. On wypełniał wszystkie ze zmysłów, tworząc sobie z nich wejścia do każdego organu, każdej tkanki, każdej komórki ciała. Wypełniał palącą półpłynną, kiślowatą cieczą, która zastępowała wszystko, co definiowało świadomość, zostawiając tylko zgliszcza i tańcząc radośnie, lecz obrzydliwie, jak kiedyś tańczyły niekształtne figury, dotknięte całą paletą wad genetycznych, w objazdowych cyrkach.

Zamiast ulic, chodników, trawników i skwerków pod nogami wiły się leniwie i spokojnie długie macki, a może były to robaki, jednak tak długie, że nie było widać ani początku ani końca. Wyglądało jakby ktoś – niezbyt doświadczony – utkał z nich nierówną płachtę i przykrył nią ziemię, chyba że to była ziemia? Żywa i przerażająca Matka Natura wyrzuciła z siebie całą pogardę i niechęć dla ludzkości, o które tak konsekwentnie zabiegamy. Nici te były barwy brudnej żółci, co jakiś czas przystrajając się w szmaragdowe plamy, które przypominały czerniaki. Gdzieniegdzie wici ulegały zgrubieniu oraz zawijały się miedzy sobą rosnąc do góry, tworząc drzewa, które przypominały bardziej kosmki jelitowe niż jakąkolwiek roślinę. Przeciągając wzrokiem wzdłuż tego tworu nie mogłem nie zwrócić uwagi na niebo. Firmament przystroił się dziś w elegancki, zużyty płaszcz barwy brązowej oraz błękitnej. Kolory te ciągle ze sobą walczyły, tworząc zorzę, która była rozciągnięta zamaszystym ruchem ręki na cały nieboskłon. Na niebie unosiły się kule ogniste, przypominające gwiazdy, połączone ze sobą niewidzialnymi nićmi pajęczej sieci, która spokojnie falowała na nieodczuwalnym dla mnie wietrze. Świat ten z jednej strony był nieprawdopodobny i odrealniony, z drugiej jednak strony był najprawdziwszym, najbardziej intymnym doznaniem, które zafundowało mi życie. Tak! Nie seks, nie romantycznie uniesienia, tylko ten świat schowany gdzieś przed dociekliwymi oczami naukowców i szarego motłochu, świat dostępny dla mnie. Mój prywatny, kieszonkowy wszechświat.

Powrót był brutalny w skutkach. Nagle jakby ktoś przeciął nić świadomości, która łączyła mnie z tym światem. Zamknąłem oczy tak mocno jak potrafiłem, walcząc z bolesnymi spazmami, które trawiły moje kończyny i trzewia. Ból był tak potężny i obezwładniający, że przyćmił moją świadomość. Jesteś w stanie sobie wyobrazić ból tak silny i nieprzenikniony, że w jego obliczu zapominasz kim jesteś, tracisz poczucie istnienia? Właśnie to mi towarzyszyło. Położyłem się na ziemi, nie mogąc walczyć z cierpieniem oraz skurczami i zwymiotowałem zaraz obok siebie, krztusząc się i szlochając jednocześnie. Gdy już moje niespokojne ciało odpuściło mi męki, pokracznymi ruchami, podpierając się podniosłem i otworzyłem oczy. Stałem zaraz przy drzwiach frontowych od mojej kawalerki. Na wzorzystej czarno-brązowej wycieraczce leżały pęczek moich kluczy. Schyliłem się, by je podnieść, jednak ze względu na ból i kompletny chaos w mojej głowie nie było to łatwe. Po kilku chwilach, wdechach i walce z samym sobą otworzyłem drzwi, niemalże przewracając się wszedłem do mieszkania, zamknąłem szybko drzwi i usiadłem podpierając się o nie plecami. Z rękoma założonymi na kolanach, lekko się do nich przytulając odchyliłem głowę do tyłu, próbując uspokoić umysł.

Co się ze mną stało? To było straszne i piękne jednocześnie. Okropnie bałem się tego świata, a z drugiej strony bardzo chciałem do niego wrócić, zżyć się z nim i zrozumieć. Było coś magnetycznego w tym półorganicznym obrzydlistwie. Czy ja postradałem zmysły? Nikt w rodzinie nie cierpiał na poważne choroby psychiczne, z drugiej strony dlaczego nie miałbym być pierwszym? Może to przez alkohol, zemdlałem i po prostu z powodu zatrucia i niedotlenienia miałem wizje odległych lub też bardzo wewnętrznych krain. Niepokoiło mnie to bardzo ze względu na to, że pewna część mnie chciała tam wrócić. Przytłaczała mnie nawałnica myśli. Wdech. Wydech. Może faktycznie oszalałem? A może istnieje siła wyższa, która zesłała mi wizję? Może jestem prorokiem? Może telepatą? Może łącznikiem z innym światem? Niestety, człowiek chętniej wierzy w takie rzeczy, niż fakt, że ćpam etanol i to jest prawdopodobniej przyczyna takiej wizji.



niedziela, 16 grudnia 2012

Jeden: I


Znowu mam napuchnięte spojówki – pierwsza myśl, która dotarła do mnie rano. Nie miałem pojęcia, która jest godzina i do końca nie pamiętałem jak się znalazłem tutaj. Trudno, trzeba wziąć życie na klatę. Otwieram oczy i od razu czuje te moje bogu ducha winne spojówki. Moje łóżko, to dobrze. Głęboki wdech powietrza i siadam na łóżko. Czuję się jak Neo odłączony z matriksa. W głowie jeszcze lekko się kręci i do tego zaczyna boleć. Odnoszę wrażenie, że żyły, tętnice, a nawet same komórki nerwowe skurczyły się, a krew i myśli przez nie przepływające ledwo mieszczą się w „szwach” i dlatego tak ten łeb, za przeproszeniem, mnie „napierdala”. Kolejny wdech – czuję, że płuca i gardło przepalone fajkami. Jestem wspaniały, kurwa inteligentny, tak że słów mi brakuje. Z resztą teraz słów mi brakuje w ogóle w zapchanym szlamem gardle. Wstaje, nagła zmiana ciśnienia w czaszce prawie mnie zabija. Poranny rytuał każdej osoby, która zbyt intensywnie zabaluje. Klucze są, portfel jest, telefon leży rozwalony na podłodze. Ciężko wzdycham, ale kucam i zbieram elementy, składając go do kupy. Skończywszy rzucam go na łóżko i zmierzam do toalety. Dobrze, że wynajmuję tylko kawalerkę, a nie jakąś ogromną willę -  do toalety blisko. Wchodzę i patrzę na sedes. Kolejny ciężki wdech powietrza, odbija mi się wczorajszym alkoholem dość niebezpiecznie. Przed załatwieniem porannej toalety przemywam twarz wodą, jest zimna, coś tam dalej czuję, mózg pracuje, dobrze. Patrzę w lustro. Ziemista cera, oczy malutkie jak u żołnierzy Wietkongu, źrenice małe, wręcz przerażone wpadającym światłem. Oto człowiek, oto ja. Każdy, który chociaż raz pokładał we mnie wiarę musiałby być nieskończenie dumny patrząc na mnie w takim stanie. Niechętnie, bo niechętnie, ale sikam, myśląc o tym, że będąc wysuszony tak mocno jakbym przeżył własną kremację, mój organizm i tak oddaje resztki wody. Mocz jest żółty, to oznacza, że nerki jeszcze filtrują. Wspaniale. Wracam do swojej sypialni. Podnoszę telefon – dwie nieodebrane wiadomości.

Pierwsza – wygrałem jakieś najlepsze auto na świecie, wystarczy wysłać smsa za 40 zł. Patrzę ponownie, faktycznie 40 zł, coraz bardziej bezczelni się robią, albo ludzie coraz to bardziej naiwni. No tak, jako masa jesteśmy tylko trzodą, niestety. Druga wiadomość bardziej zaskakująca „Dzięki za wczoraj. Do zobaczenia.” – numer oczywiście nieznany i niezapisany. Uroki przetartego filmu. Dzięki alkoholowi oczywiście kamerzysta gdzieś wyszedł, a ja zostałem z pustym skryptem. Zajebiście, nie wiem co mam zrobić. Gratuluję sam sobie w myślach. Boże, jak ja sobą gardzę. Niestety wiem, że jestem inteligentny, być może wielkiej wiedzy nie mam, jednak myślę szybko, nawet na tym jebanym kacu mój mózg i moje myśli są jak rakiety, do tego poruszające się we wszystkich kierunkach przestrzeni mojej świadomości jednocześnie. Gardzę sobą tym bardziej, że zamiast rozwijać się - gniję. Mam co jeść, w co się ubrać, mam nawet kilka bliskich i bliższych osób, więc teoretycznie świat stoi przede mną otworem. Jednak całe dnie siedzę, grzebiąc w Internecie, poczytam jakąś książkę i wszystko na co mnie stać. Żrę, sram, melanżuję, śpię. Gniję. Sam siebie w to wpędziłem i sam dalej brnę. Najbardziej mnie bawi to, że refleksje na temat mojego życia przychodzą do mnie wtedy, kiedy mam kaca lub w środku nocy. To jakiś paradoks. Mam plan na zmianę swojej osoby tylko wtedy, kiedy mam doskonałe wymówki, by nie zrobić czegokolwiek. Eh, nieważne. Dobrze byłoby jakoś zastanowić się nad tym, kto mi napisał wiadomość. Zacząłem wczoraj bawić się ze znajomymi, potem wyszedłem z baru i stwierdziłem, że przejdę się dokoła tego miasta. Miasto kultury, hipsterów i indywidualności takich, że każdy taki sam. Dobra, najpierw podstawowa higiena, coś zjeść, potem się pomyśli „jak żyć superbohaterze?”.

Nudności. Wspaniale, po prostu wspaniale. Lecę szybko do toalety, klękam nad muszlą i uwalniam wszystkie swoje żale. Jest mi tak smutno, że czuję skurczę w trzewiach. Są tak intensywne, że przypominają mi torsje. Z bólu i obrzydzenia samym sobą łzy ciekną mi po policzkach. Przecieram twarz papierem toaletowym i ruszam pod prysznic. Zmyję z siebie resztki wczorajszego dnia, nawodnię ciało i postaram troszkę oczyścić myśli gorącą wodą. Cóż innego pozostaje mi zrobić? Mógłbym ruszyć się do monopolowego po jakieś piwo, najlepiej miodowe, ale na szczęście mam resztki rozsądku, jakieś okruszki samozaparcia, które nie pozwalają mi kompletnie zapaść się w zimną i gęstą toń alkoholu. Ściągam więc przepocone bokserki i wchodzę do kabiny. Gorąca woda jest przyjemna, wręcz relaksująca. Głęboki wdech i płytki wydech. Przy poważniejszych wydechach boli mnie gardło, to przez ćmiki. Sikam pod siebie jak każdy facet, tak każdy, nie walczę z tym. W obliczu kaca i czającej się w pobliżu depresji to już na pewno każdy jeden. Jak tutaj wspaniale nie ma problemów. Mój azyl, prosty, pozwala się zrelaksować i uciec od życia. Życie wymaga działania i robienia rzeczy. Ja tak strasznie tego nie chcę, a już na pewno nie teraz. Nie mam ochoty robić czegokolwiek, czasem myślę, jak świetnie byłoby przestać istnieć na kilka dni. Odpocząć od mojego umysłu, umysłu którego nie mogę opanować, a dziś jest szczególnie szybki, więc szczególnie boli mnie nędza mojej osoby, brak działań. Ciepła woda nieszczególnie pomaga. Do tego trzeba już wychodzić, bo rachunki niestety są, a woda za darmo nie jest. Wycieram się i zakładam świeżą bieliznę. Fizjologia przypomina o sobie. Umyłem się tylko po to, żeby to sprofanować, wspaniale. Idę więc do lodówki, pusto. Są jakieś rzeczy tam, ale niestety nic co mi odpowiada. Muszę zacząć robić zakupy na tydzień czy coś, w jakimś supermarkecie, będzie taniej i lepiej. Wkładam więc dżinsy i świeżą, jasnobłękitną koszulę. Umyłem się niedawno, a mam wrażenie – pewnie jeszcze prawdziwe – że już śmierdzi ode mnie dniem wczorajszym i wszystkimi głupotami, które wczoraj z ogromną dumą robiłem, a teraz okrywają grubo utkanym płaszczem wstydu. Przynajmniej nie mam siniaków, nikt mnie nie okradł – pocieszam się fałszywie. Mój mózg jest na tyle popierdolony, że myśląc jednocześnie ocenia wartość tych myśli, zupełnie jakbym miał rozdwojenie jaźni. Jak „boska dwójca”. Jestem ja i drugi ja, który jest zimny, rozsądny i bardzo mocno oceniający moją osobę, zazwyczaj negatywnie… prawdziwie.

Staję przed lustrem, psikam się jakimiś perfumami, żeby nie śmierdziało tak ode mnie, kilka oddechów na uspokojenie i dodanie pewności siebie. Pora wyjść, założyć uśmiech oraz przyjemny głos, a wszystko na czym teraz mogę się skupić, to fakt, że muszę być, bo nie stać mnie na życie, jestem taki słaby, że potrafię tylko być. Otwieram więc drzwi i wychodzę. Spróbuję żyć, może tym razem się uda.


środa, 19 września 2012

Dystopia: 0001. 14:20


Wszystko zaczęło się od lenistwa. Nie chodzi mi tutaj o lenistwo jako brak chęci do ruchu, czy pozmywania naczyń. Chodzi mi o rzecz po tysiąckroć gorszą – lenistwo intelektualne. Opiekunowie nauczyli nas być leniwymi, Opiekunowie wytłumaczyli nam, że łatwiej jak oddamy parę spraw w ich ręce, a oni rozdysponują środki z tymi sprawami związanymi wedle własnego uznania. Zaczęło się niewinnie i z chęcią niesienia pomocy. Nikt nie pamiętał, że piekło wybrukowane jest dobrymi intencjami. Nikt nie pamiętał niefortunnych słów „Chciałem dobrze”.

Przybliżę Wam więc historię Zmiany, a raczej jej początek.

Na Ziemi byli i są ludzie potrzebujący materialnego wsparcia. Wszyscy wiedzieli, że trzeba im pomagać. Wszyscy wiedzieli, że jest to dobre, jest to moralnie poprawne i robili to. Jednak człowiek stawał się bardziej zapracowany i oglądał coraz to więcej telewizji. Telewizja zaczęła więc stanowić rodzaj „protezy emocjonalnej i społecznej”. Zamiast wyjść na zewnątrz i porozmawiać z sąsiadem lub zrobić coś ze społecznością lokalną – czy to spotkać się i pograć w karty, czy pomóc starszej sąsiadce z zakupami ludzie oglądali masę seriali. Doszło więc do tego, że zamiast zainteresować się rzeczywistymi ludźmi wszyscy spotykali i pytali się wzajemnie „Widziałeś co Jacek zrobił w ostatnim odcinku?! To jest nie do pomyślenia”. A nie do pomyślenia było to, że sąsiad bił swoje dzieci, a nikt nie chciał usłyszeć. Do sprawy telewizji na pewno wrócę.

Opiekunowie pewnego dnia stwierdzili „Jeśli wszyscy i tak dają, to może my się tym zajmiemy? Żeby było sprawiedliwie niech każdy da 2% swoich przychodów nam – my sprawiedliwie rozdysponujemy pomiędzy potrzebujących”. Ludzie widząc, że to jest całkiem logiczne i niegłupie i odciąży ich z potrzeby pomocy, potrzeby pomyślenia o drugim człowieku zgodzili się. Tak lenistwo powolutku wkradało się w inne sfery życia. Przecież każdy musi się czasem leczyć – ma katar, złamię nogę, babcia zachoruje na raka. Nikt nie jest nieśmiertelny, więc lenistwo intelektualne i przedsiębiorcze kwitło. Fabryki samodzielności w naszych mózgach stopniowo spowijał mech nieróbstwa i obojętności, bo przecież Opiekunowie dbali o wszystko. Doszło do tego, że Opiekunowie stali się nadludźmi, bo oni decydowali o dystrybucji środków – NASZYCH ŚRODKÓW. Jednak ludzie byli zbyt ogłupieni przez telewizję, przez Opiekunów, przez lenistwo. Zgadzali się na zastępowaniem Wolności – Prawami. Bo jakże lepiej brzmi Prawo do renty, niż Wolność od zapłacenia składaki. Prawa okazały się medialne, stały się wręcz celebrytami, które z powodu lenistwa właśnie stały pożądane, a wręcz pociągające. Nikt nie zastanawiał się nad tym skąd brały się środki na wspieranie wszystkiego, wszystkich.

Bo przecież łatwo wymienić swoje Wolności na Prawa i Lenistwo, prawda? Ostrzegam Was, ostrzegam Was z całej mojej mocy. Nie pozwólcie by w przyszłości historia zatoczyło koło.

Następnym razem napiszę o skutkach tego działania.

wtorek, 18 września 2012

Dystopia: 0000. 14:45


Piszę te słowa do Was z Teraz. Czas przestał być istotny, przestał być nawet linią ciągłą, aktualnie jest spiralą. Gdy przyglądam się ludziom z mojego otoczenia wszyscy wyglądają dokładnie tak samo. Poród, Szkoła Pierwszego Stopnia, Szkoła Drugiego Stopnia, na szczęściarzy czeka Szkoła Trzeciego Stopnia, a jak nie to Partnerka Dobrana, dwójka dzieci, dokończenie wieku produkcyjnego i wyjazd do Kolonii Emeryckiej.

Wierzę w zmianę, wiem że dla moich współczesnych wydaje się to utopią, nawet gdy cicho szeptami między sobą nie przyznają się do Nadziei. Z moich wyliczeń wynika, że Zmiana nadeszła około dziewięćdziesięciu lat temu, więc powrót do wolności i zmiana mentalności musi potrwać przynajmniej tyle samo. Jednak tylko Wolność i Oddolna Inicjatywa pozwoli nam rozprostować nasze życia ze spirali do linii, a może jeszcze innych kształtów.

Nie mam pojęcia kiedy ktoś będzie czytał moje słowa, więc muszę przedstawić siebie i swoją historię i mój świat. Jednak nie teraz.

Nie podam swojego imienia ani numeru, gdyż obawiam się Agencji Kontroli Komunikacji Bezprzewodowej.

Moi rodzice mieli dobrą pracą – na cały etat! – więc mogliśmy sobie pozwolić na zamówienie komputera. Internet jest dostarczany bezpłatnie, gdyż jest podstawowym prawem każdego człowieka. Grzebanie w Sieci sprawiało mi przyjemność, więc w wolnej chwili chodziłem po różnych stronach, dość szybko odkryłem, że niektóre treści są cenzurowane – było to widocznie dla mnie, gdyż pewnie fakty zmieniały się z dnia na dzień, a czasem z godziny na godzinę – jeśli dotyczyły relacji On Air. Prawdziwy przełom nastąpił jednak gdy odkryłem sieć ROT. Miejsce, w którym wielokrotne szyfrowanie przez punkty na całym świecie pozwalało wrzucać anonimowe treści. Tak też powstaje ten pamiętnik, gdyż w sieci publicznej prawdopodobnie szybko by mnie oskarżono o Działalność Wywrotową.

To tyle teraz. Następnym razem będę pisał o moim świecie i jego historii najnowszej.

wtorek, 31 lipca 2012

Hejtowanie: pseudo-inteligencja

O  łupkach aktualnie nie mam weny, ochoty, ani przymusu pisać, więc zajmę się czymś innym.
Jestem z natury hejterem, nie jednak hejterem-gibusem, a hejterem z gatunku ukierunkowanych.

Może to dziwne, żenujące i miałkie, ale to czasem jedyny sposób, żeby dać ujście mojej bezsilności wobec otaczającego mnie świata. Blog będzie dobrym miejscem, żeby oczyścić umysł ze złych myśli i emocji. Proszę Was o rozmowę ze mną, gdyż emocję, które na pewno będą towarzyszyć pisaniu tego typu postów mogą zaciemnić mój osąd. Postaram się unikać wulgaryzmów, ale czasami to one będą najlepiej oddawały sytuacje.

Przeraża mnie, nie lubię, denerwuje mnie, a nawet wkurwia postępująca pseudo-inteligencja. W małych i dużych miastach dzieje się to samo, ale pewnie w różnej skali. Nie wiem jak w gimnazjach, ale w liceach i na studiach, to jest dramat. Masowa wylęgarnia ludzi ogłupionych przez wszystko, co może ich ogłupić – od telewizji do przesądów prababki. Najlepiej jak zbierze się grupka takich osób z jednym liderem. I tej lider opowiada farmazony – trzoda słucha i słucha i słucha i ochy i achy i chodź na seks i w ogóle. W autobusach widzę to milion razy w tygodniu. Ja rozumiem, że trzeba jakąś swoją pozycję w społeczeństwie budować, ale czy odpowiednim sposobem jest gadanie półprawd, ale debilizmów zamaskowanych w postaci inteligenckiego bełkotu.

Jednym z objawów jest uczepienie się jednej rzeczy. Oznacza to, że dany samiec lub samica nagminnie używają jednego rodzaju zdania, jednego słowa, jednego pojęcia, redukują otoczenie to paru prostych zdań – według mnie po prostu bardzo, bardzo chcą być inteligentni, jednak ich móżdżki nie mają wystarczającej mocy, ani wystarczających doświadczeń, by analizować sytuacje, które podrzuca im życie. Więc dopasowują fakty do teorii i wielcy kurwa inteligenci osiągnęli sukces i dzielą się z resztą częścią chołoty.

Kolejną cechą jest wiedza wprost z wikipedii. Jakiś specjalista socjolog czy inny tego typu badacz powinien zająć się pracą pod tytułem „Wikipedia jako fundament wiedzy i bóstwo ludzi urodzonych po roku 1990”. Sam używam wikipedii, ale jeśli potrzebuję temat zgłębić bardziej niż wcale, to sięgam dalej – do źródeł, do googla oraz UWAGA do książek. Do wszystkich pseudo-inteligentów – W KSIĄŻKACH TEŻ SĄ INFORMACJE. Ale tutaj musi być mała adnotacja – jeśli nie jesteś obeznany z tematem, nie znasz dokładnie autorów o danym temacie piszących – weź dwie albo trzy książki i mając szerszą perspektywę zgłębiaj temat.

Czasem zastanawiam się jak tacy pseudo-inteligenci ze sobą koegzystują. Teksty w stylu „Och, nie uważam, że Bóg jest osobowy – jest bezosobowym bytem, siłą wyższą, sprawcą – WY (podkreślone, by odizolować się od grupy, o której się mówi) śmieszni wierzący jesteście słabi i żałośni. Ja jestem ATEISTĄ”. Super powiedziałeś, matka dumna musi być – w końcu studiujesz na uniwersytecie najbardziej unikalny kierunek we wszechświecie razem z innymi unikalnymi ludźmi, którzy są wolnomyślicielami i ateistami i wierzą w nadnaturalne siły „WIERZĄ W MOC”, czy chuj wie w co innego. Ja jestem ateistą również, ale tacy ludzi to wstyd dla ateistów i wolnej myśli. Kurwa, ile myśl racjonalistyczna i ateistyczna traci na spopularyzowaniu. Została poddana procesowi „zmasowania” – i teraz ludzie na podstawie krótkich notek myślą sobie, że mogą debatować nie tylko o bogach – także o społeczeństwie, śmierci, cyckach i wszystkim. Okazuje się, że społeczeństwo jakie znają to ludzie z facebooka, śmierć jaka ich dotknęła to śmierć chomika, a cycki na redtube oglądają.

Nie wiem, czy rosnący ruch wykształconych powstał jako odpowiedź pokoleniowa na „ciemną komunę” – ale kurwa nie w tą stronę należy iść. Nie trzeba mieć papieru, żeby być inteligentnym i ogarniętym człowiekiem. Ale panoszą się tacy – nawet na uczelni, między bracią studencką – i mówią „słucham Pink Floyd i przeczytałem Tako Rzecze Zaratustra”, a skoro znają dobrą muzykę i niemieckiego filozofa, chociaż studiują kierunek techniczny, to ich geniusz nie mieści się w murach uczelni. Och, Och. A Ty pseudointeligencka koleżanko, co wrzuca głębokie teksty na facebooka i ogląda „Grę o Tron”, spójrz na mnie – tyle nas łączy. Jesteśmy idiotami i razem będziemy idiotami do kwadratu i będziemy mogli upewniać się w swoich dennych poglądach.

TO JEST STRASZNE, TO JEST PRZERAŻAJĄCE. Boję się kurwa czasu – nie dlatego, że umrę w sensie fizycznym, ale kurwa umrę wewnętrznie, bo garstka tych ludzi, którzy jeszcze mają olej w głowie zostaną stłamszeni przez pseudo-inteligencję, która niestety jest tandetna, jest prostacka, jest niczym taka głupota, zgrabnie pomalowana – „odpicowana”. Strzeżmy się przed tym, jeśli czujesz, że któryś z tych ataków Cię dotknął – to zastanów się nad sobą, bo widocznie jest problem.

Ja sam nie jestem bez winy – też czasem zachowuję się pseudo-inteligencko, jednak walczę z tym jak z jakąś złą siłą, bo walczyć należy. Na szczęście nie dotknęła mnie najcięższa choroba pseudo-inteligencji „nie słucham Twoich argumentów, bo mam rację. FUCK LOGIC”

Na dziś polecam Wam kanał BrzydkiegoBuraka i jego pochodne, całkiem ciekawe – nie ze wszystkim się zgadzam, lecz warto posłuchać.



czwartek, 26 lipca 2012

Generacja Y: Zakończenie


Miałem to napisać dopiero jutro, jednak muszę się uczyć – tak więc logicznym następstwem tego działania jest znalezienie sobie innego zajęcia (pozornie) ważniejszego. W tym wpisie będzie trochę na temat i trochę nie na temat.

 Nasze pokolenie ma największe do tej pory perspektywy rozwoju. Dostęp do wiedzy z każdej dziedziny jest ogromny – zarówno w bibliotekach, jak i on-line. Większe miasta oczywiście oferują większe perspektywy, jednak dzięki Internetowi odległości zmniejszyły się, a raczej zostały przekształcone na bajty.

I mamy świadomość, że ta wiedza jest dostępna… tylko nam się nie chce. To jest cholernie przykre i żałosne. W grach możemy łatwo zbudować dom, czołg czy zostać kimś wielkim – wyobraźcie sobie teraz, że w rzeczywistości możemy zrobić to wszystko, tylko bardziej, więcej i mocniej! Sam zastanawiam się jak przekonać ludzi do rozwijania się, czytania, pogłębiania wiedzy. Argument, że wiedza jest powszechna i nawet naszych tłustych tyłków z krzesełka nie musimy zabierać nie przemawia. Do ludzi nie przemawiają też argumenty dotyczące zarobków („Mój ojciec jest górnikiem, zarabia 4000zł. Po co mi w życiu coś innego? Będę miał na piwo, na fajki, autko będzie, kredycie i heja!”, „Mój ojciec jest robotnikiem fizycznym jakiegoś rodzaju, a zarabia 2 pensje nauczyciela, który musiał studiować!”).  Nie chodzi mi tutaj o przedstawienie zawodów w lepszym lub gorszym świetle, ani o przymus studiowania. Chciałbym przekazać mojemu pokoleniu, że rozwój intelektualny i duchowy nie jest ściśle związany z pracą jaką się wykonuję. Nie rozumiem dlaczego mamy zakodowane w podświadomości, że skoro chcę zostać osobą pracującą fizyczną, to nie czytam książek – wolę kiepską rozrywkę w telewizji. Każdy z nas – czasem tylko podświadomie – zadaje sobie przecież tyle pytań, dlaczego więc nie próbujemy sami sobie na nie odpowiedzieć? Zostawiamy je bez żadnego responsu albo zdajemy się na tzw. „gotowce”. Niestety jako grupa zaczynamy być tylko szarą masą. Szarą masą wyjątkowo podatną na formowanie. Formowanie przez kogo? Przez różnej maści
autorytety.

Tu wracamy do pewnego problemu – „Prawda jest autorytetem, a nie autorytet prawdą”. To powiedzenie każdy powinien rano czytać jak mantrę, a wszystkie uliczne dresy zamiast „Vide Cul Fide” napisać to sobie na czołach, czy gdzie tam zmieszczą. Będę to chyba pisał w każdym poście – nauczcie się krytycznie myśleć, wejdźcie na racjonalista.pl – wierzycie, okej, Wasza sprawa, ale przeczytajcie o weryfikacji faktów, nie zaszkodzi nikomu, a raczej pomoże.

Ktoś może pomyśleć  „no ale nie każdy musi być geniuszem”. No jasne, że nie każdy – ale czy to znaczy, że powinniśmy poddawać się mechanizmom, za pomocą których kontrolują nas media, politycy i upadające społeczeństwo? Chcecie poczytać o dnie? Polecam blog „Na Marginesie Życia”.

Kolejna sprawa, to inicjatywa – jak widzicie, że coś złego się dzieje, to reagujcie natychmiast. Ile razy widziałem z okien autobusu, jak ludzie olewali niewidomych? A propos właśnie niewidomych – nie trzeba ich pytać na każdym kroku, czy nie potrzebują pomocy, jednak nie trzeba być Sherlockiem, żeby domyśleć się, że człowiek jest zagubiony. Jak podchodzicie do takiej osoby, czy osoby w inny sposób niepełnosprawnej – zapytajcie się o dwie podstawowe rzeczy: czy CHCĄ Waszej pomocy i JAK należy im tę pomoc udzielić. Bo to, że ktoś nie jest w pełni sprawy i nie włada ciałem tak jakby chciał nie znaczy, że Ty wiesz lepiej jak go przeprowadzić, przenieść, czy co tam jeszcze można robić.

Pamiętajmy, że – w 95% wypadków – posiadane przez nas rzeczy w aktualnym wieku to zasługa naszych rodziców, więc nie oceniajmy z perspektywy „iPrzedmitów”, tylko po ludzku – nikt Ci nic złego nie zrobił, a ma gorsze ciuchy? No trudno, co Cię to boli? Naprawdę jesteśmy tacy miałcy, by patrzeć przez pryzmat siły nabywczej rodziców? Osiągnij coś – pochwal się i tyle. Bo teraz jest tak, że Twoi rodzice coś osiągnęli – stłamś biedniejszych.

Ogarnijmy się, bo potem będzie za późno. Będzie Kononowicz i nie będzie niczego.
Tym wpisem kończę cykl „Generacja Y”. Nie oznacza, to że nigdy do tematu nie wrócę. Jestem jednak zadaniowcem – następny cykl będzie dotyczył gazu z łupków. Mam podstawową wiedzę, jako że chcę ją zgłębić to postaram się przedstawić obiektywnie informacje tego szerokiego tematu. Ważnym będzie przedstawienie tego w formie przystępnej dla laika.

Nie wiedziałem, że pisanie może być takie rozluźniające, takie oczyszczające – a jest! Polecam Wam spróbować, nawet do szuflady. Sam też nie zamierzam siebie zbytnio odkrywać na tym blogu, więc rozumiem opory – jednak sprawia to sporą frajdę.

Gorzkie żale wylane.

Generacja Y: Część czwarta


Dzisiaj prezentuję przedostatni wpis dotyczący „generacji Y”. Skończę analizować podstawowe tezy postawione w artykule w wikipedii. Następny wpis będzie podsumowaniem i zbiorem luźnych myśli, których nie zamieściłem wcześniej.
Są tolerancyjni i otwarci na to, co inne.
 „Otwarci na to, co inne”. Jeśli to dotyczy narkotyków, alkoholu, różnych doświadczeń seksualnych i coraz głupszych zabaw, to jesteśmy otwarci bardziej niż Amerykanie byli na niewolników z Afryki. Ujawnia się to w szczególności u młodszych – mają coraz mniej barier, a autorytety mają coraz mniejszą siłę przebicia przez te puste czaszki – odnoszę wrażenie, że nawet rodziców już nie szanują bardziej niż to potrzebne, by Ci pozostali ich żywicielami. Chyba każdy z nas miał okazję zobaczyć 12-latka, który z telefonu puszczał sobie jakie to jego życie jest ciężkie i jak dużo „skuna” pali (oczywiście chłopiec zadbany, porządne ciuchy i obuwie). Znamienne jest też to, jak zmieniło się podwórko. Pamiętam, że jak byłem zupełnie mały, to te starsze dzieciaki traktowało się z jakimś „respektem”, czy jak to nazwać. W każdym razie wszyscy wiedzieli, że są więksi, inteligentniejsi i silniejsi. Teraz, natomiast słyszę jak te dzieciaki są wulgarne wobec starszych dzieci, rówieśników i młodszych. Nie wiem czy to efekt tak szybko postępującego „bezstresowego wychowania”, czy czego.

Jeszcze krótka sprawa o dziewczynach (w wypadku chłopaków zawsze była to prawda) – są otwarte na coraz mniej rozsądne kontakty seksualne „bo to coś nowego”. W szczególności widać to jak pojawia się osoba czarnoskóra lub jakiś Latynos. Naprawdę jest tak, że dziewczyny – głupie i niegłupie – rzucają się na niego, jak głodne psy na mięso. W tym wypadku uważam, że takie usilne spróbowanie osoby innego koloru skóry za trochę śmieszne.
Teraz rzecz o tolerancji. NIE jesteśmy tolerancyjni, w szczególności w Polsce. Ma to swoje odbicie zarówno w silnych marszach „przeciwko pedałowaniu”/”przeciwko lewactwu”/”przeciwko nazizmowi”/”przeciwko co-tam-chceesz”. Teraz na fali jest przypadek Grażyny Żarko – wykreowanej ultra-katolickiej nauczycielki. Agresja, którą wzbudziła doskonale oddaje obraz naszej generacji – rzekomo anonimowych internetowych agresorów, którzy w rzeczywistości nie potrafią bronić swoich poglądów. Jak taka bezmózga masa wszyscy podążyli (chociaż większość w boga wierzy), by „hejtować” tę kobietę. Okazało się, że to jednak prowokacja i wszyscy przepraszają. I taki jest cykl. Znajdują sobie osobę, którą dręczą – okazuje się, że to nie tak – przepraszamy.

Homoseksualistów w tym kraju się nie lubi, lesbijki są dobre na filmach pornograficznych. Sam miałem okazję słyszeć teksty w stylu „Jakbym ją wziął w obroty, to by od razu została hetero” od ludzi, którzy uważają się za inteligentnych. Niemców spora część nie lubi „bo nie”, Rosjan tak samo. Często nie jest to umotywowane niczym więcej niż tylko taką „pokoleniową agresją”. Ja sam nie jestem super-tolerancyjny. Mam duże problemy z akceptacją postępującego islamu, tak chętnie nazywaną „religią pokoju”. Zbyt słaby socjal i (względem zachodniej europy, ja się z tym nie zgadzam) zacofanie kulturowe skutecznie broni nas przez napływem muzułmanów. Jest to trochę tragikomiczne.
Nie pamiętają czasów PRL-u. Są pokoleniem "nieskażonym" komunizmem.
No, nie da się ukryć, że komunizmu nie pamiętamy. Jednak jesteśmy nim „skażeni”. Niestety, w większości jest to wina naszych rodziców, którzy nie potrafili dojrzeć zmian i wychowali nas w duchu kombinatoryki i walki z aparatem państwowym od najniższego urzędnika do samego prezydenta. Zapomnieli jednak, że walka dla samej walki w tym wypadku okazuje się być zupełnie bezsensowna. Nie jestem za żadną partią polityczną aktualnie urzędującą w sejmie. Chodzi mi o krytykowanie nie znając programu, zachowań i historii wydarzenia/partii/posła/urzędnika. Zazwyczaj  wygląda to w taki sposób:
- Głosuję na PO/SLD/RPP, bo inaczej będzie PiS
- Głosuję na PiS, bo inaczej będzie PO/SLD/RPP
Jest to efekt skażenia naszych rodziców przez komunizm i przekazywania go nam. Nikt nas nie uczy rzetelnej analizy i krytyki otaczającego nas świata, historia w szkołach nigdy nie dotyka najnowszej historii Polski! I jesteśmy – jako ogół – takimi lemingami, taką szarą breją, która jak te barany idą gdzie ich pasterz (przez media wskazywany ) poprowadzi.

Przez oczy wprost do mózgu, nie trawiąc po drodze żadnej informacji, dociera do nas taka szara papka obrazów, słów. I my przyzwyczajeni do tej papki nie chcemy nakarmić się niczym innym, bo będzie to wymagało od nas samodzielności.

Kolejną sprawą jest to, że są moi rówieśnicy – „Polacy wyjątkowi”, co to nie bardzo chcą pracować, tylko kombinować, oszukiwać bliskich, wyłudzać zasiłki – i oni widzą w tym swoje przyszłe życie. Żadnej chęci rozwoju, pomimo perspektyw (w moim mieście jest ich naprawdę sporo, wystarczy ruszyć zad albo do szkoły, albo do roboty) koczują pod tymi blokami i marnują kasę rodziców, którzy nie wiedzą jak ich uświadomić, że nie zawsze będzie można pasożytować na babci, czy rodzicach – tylko trzeba wziąć się za siebie i znaleźć legalną robotę. Ja też rozmawiam z takimi znajomymi, pytam się – „no, ale dlaczego taki obraz życia Ci odpowiada? Nie wstyd być Ci pasożytem?” – I widzę, że im ta szara papka spływa z mózgu do gęby i plują na mnie „Wiesz, ja teraz chcę się realizować, jak się zrealizuję, to kasa na pewno przyjdzie sama”.

Wiadomość do naszego pokolenia, na dziś: Ludzie. Co się z nami stało? Nie musieliśmy walczyć o swobody obywatelskie, o wolność słowa, o dostęp do wiedzy. Pozwolono nam krytycznie myśleć, analizować, opierać się o źródła z całego świata. My zamiast czerpać garściami, to się cofamy w rozwoju. Czy naprawdę potrzebna nam zewnętrznego nacisku, w postaci reżimu, żeby móc się rozwinąć?

Wierzę, że nie. Wierzę, że gdzieś w nas kiełkuje potrzeba wiedzy. Wystarczy tylko pielęgnować to ziarenko – plony tego krzewu przejdą najśmielsze oczekiwania nas samych.

Wystarczy wyłączyć telewizor, zgasić radio, odłożyć gazetę i zacząć analizować to co tam wypisują. Poszukać w Internecie różnych źródeł i przeczytać opinie różnych osób – na takim gruncie wysnuć własne opinie. To rozwija krytyczne myślenie – poznawania poglądów odmiennych ludzi na te same sprawy.
Musimy nauczyć się wierzyć w argumentację logiczną, merytoryczną, nie zmuszającą do odpowiedzi w 30 sekund – gdyż po mimo swojej widowiskowości takie debaty rzadko kiedy rzetelnie przedstawiają punkt widzenia rozmówcy.

Źródła:

środa, 25 lipca 2012

Na marginesie życia: Skazany na margines - polecam

Polecam tekst zamieszczony w poniższym linku, naprawdę warto przeczytać - robi wrażenie.

Na marginesie życia: Skazany na margines

Generacja Y: Część trzecia


Dziś zaprezentuję część trzecią mojego „cyklu” (brzmi to jakoś zbyt dumne stąd też cudzysłów).
Ważniejsza staje się dla nich jakość życia i doświadczenia życiowe, niż posiadanie.
To sformułowanie na wikipedii jest chyba efektem zmęczenia lub nieuwagi tworzącego wpis. Odwołując się do źródła podanego przy tym punkcie czytamy:
„Pokolenie Y w Polsce cechuje odmienny stosunek do dóbr materialnych. W latach 80. wyznacznikiem statusu było posiadanie magnetowidu i samochodu. Dla Polaków w wieku dwudziestu kilku lat często dobra materialne nie stanowią takiego znaczenia jak dla 30 czy 40-latków. O jakości życia zaczyna decydować „bycie”, nie zaś „posiadanie”. 
Następnie teza ta zostaje obalona przez przytoczenie tekstu z M. Mrozińska, Polowanie na młodzież, „Marketing & More” 2007, nr 5. (link na końcu wpisu)

Nie wiem skąd się wzięły dość podstawowe błędy w obu artykułach, ale nie mam ochoty tego opiniować. Zamiast tego skupię się na moim zdaniu.

Ogólnie i generalizując – lubimy posiadać, gdyż jest to prosty wyznacznik bycia. Często „jestem” w danej grupie jest tolerowane głównie dzięki przedmiotom jakie posiadamy lub jakie posiadają nasi rodzice. Po naprawdę wielu rozmowach i konsultacjach w tym temacie mogę stwierdzić, że nasila się to w dużych miastach. Ja wychowałem się w niewielkiej mieścince – tutaj naprawdę raczej tego się nie odczułem i myślę, że nikomu tego odczuć nie dałem. Prostym dowodem na to jest pójście do „drogiego” klubu w mieście – dobrze ubrany facet, z drogim zegarkiem, dobrych butach i konkretnym autem ma powodzenie u dziewczyn. Nie prawda, że tylko puste – wystarczy, że potrafi wydukać ze trzy zdania podrzędnie złożone i te inteligentne dziewczyny w jakimś dziwnym amoku tańca i alkoholu nie różnią się nic od tych znienawidzonych przez siebie pustych lal. Smutne, lecz niestety prawdziwe. Świadczy to o tym, że pewnie zasady życia w stadzie nic, a nic się nie zmieniają. Tylko zamiast pawich ogonów, czy pstrokatego umaszczenia mężczyźni uwodzą przedmiotami, które reprezentują dobrobyt – a on pośrednio komfort i możliwość wychowania potomstwa. To ułatwia kontakty seksualne.

Wśród młodszych ode mnie potrzeba posiadania iPod’ów, iPhone’ów, Samsungów i reszty tego chłamu jest silniejsza niż „u nas”, czy u starszych kolegów – wydaje mi się, że spowodowane jest to komercjalizacją telewizji i ogólnie otaczającego nas świata.

Akurat na ten temat można by stworzyć kilka opasłych tomów, jednak aktualnie brakuje mi wiedzy – może kiedyś zajmę się tym tematem ponownie na łamach tego bloga.
Są dobrze wykształceni i gotowi dalej się rozwijać.
Jeśli wykształcenie to papierek, to moje pokolenie będzie chyba najbardziej wykształconym do tej pory w Polsce. Nie wiem skąd to się wzięło, ale ta jakaś super-mocna potrzeba pójścia na studia jest głupia i zła dla gospodarki i społeczeństwa. Spadek renomy średnich szkół technicznych i zawodowych spowodował, że do liceum ogólnokształcącego idzie masa ludzi, którzy ledwo dają sobie tam radę. A odpowiedzą systemu edukacyjnego jest oczywiście zmniejszenie wymagań. Większość pracodawców wymaga wyższego wykształcenia do robienia rzeczy prostych i powtarzalnych, które może robić ktoś z ok. tygodniowym przeszkoleniem. Ostatnio miałem okazję nawet natknąć się na taką ofertę pracy. Należało skosić trawnik – jakiś szalony pracodawca wymyślił sobie, że od potencjalnego pracownika wymaga CV i listu motywacyjnego. Nie pamiętam, czy było coś o wykształceniu, ale to akurat nie jest w tym momencie ważne. Przeanalizujmy to – pracodawcy należało przedstawić CV, w którym nie mam pojęcia co miałbym wpisać, żeby zaciekawić pracodawcę, a następnie w liście umotywować to, że marzeniem moim i mojej rodziny na kilka pokoleń wstecz jest to, żebym kosił trawę. Oczywiście jest to jednostkowy przypadek, ale (w sposób karykaturalny) oddaje to co można przeczytać w ofertach pracy. Głównie porządne firmy techniczne, czy inżynierskie mają świadomość, że technik jest często wielokrotnie bardziej wartościowy niż magister inżynier na stanowisko „wykonawcze”. Technik jest młodszy, kiedy wchodzi na rynek pracy, przyzwyczajony do pracy poprzez praktyki – nie spędził też pięciu lat na studiach, więc wymagania ma mniejsze. Logiczne jest, że po studiach (sam na nich jestem) docelowo chciałbym zarabiać więcej niż technik, chociaż na początku, to on pewnie będzie zarabiał więcej, bo jego zadania będą bardziej odpowiedzialne. To technik ma wiedzieć „jak” dokręcić śrubkę – ja jako osoba z (przyszłym) wykształceniem mam wiedzieć „dlaczego” akurat tę śrubkę i wyjaśnić panu technikowi, że ten sposób jest akurat najlepszy, biorąc poprawkę na jego większe doświadczenie w „terenie”.

Sporo ludzi na studiach mają postawę roszczeniową i wyprane mózgi przez reklamy kierunków i to co naoglądali się poza granicami naszego pociesznego kraju. Idą gdzieś, bo im się nazwa spodobała. Tak naprawdę nie mają pojęcia czym się zajmuje dany kierunek i jak rozległy jest to temat. Miałem okazję rozmawiać z kolegą, który studiuje na kierunku typowo technicznym (związanym z górnictwem), że po studiach nie pójdzie na „dół” (chodzi o pracę pod ziemią) – on od razu skoczy na „górę”. Ja chcąc mu wyjaśnić, że najpierw należy nabrać doświadczenia, tak by podczas zarządzania grupą ludzi mieć pojęcie w jakich warunkach pracują i jakie wymagania postawione im będą realne, a które kompletnie oderwane od rzeczywistości. Niestety nie dał się przekonać i „w ogóle praca fizyczna nie jest dla niego, dlatego jest na studiach”. Komu będzie pracować fizycznie? Praca ta jest ciągle dyskredytowana – nawet przez rodziców (nie rób tak, bo będziesz robił jak ten fizol na budowie), a prawda jest taka, że to właśnie Ci ludzie zajmują się wykonaniem wszystkich pomysłów magistrów i inżynierów. Oczywiście, że lepiej jest być projektantem, czy osobą nadzorującą – w tym akapicie nie chodzi mi o gloryfikacje ludzi z wykształceniem niższym niż magister, ale o to że moje pokolenie przez wykształcenie rozumieją jakiś magiczny przeskok na wyższe szczeble kariery nie mając doświadczenia, ani nic do zaoferowania pracodawcy w swoim wysublimowanym kierunku.

Wiadomość do naszego pokolenia: WSZYSTKO TRZEBA ZACZYNAĆ OD POCZĄTKU, NIE MOŻEMY ZACZYNAĆ OD ŚRODKA ALBO DUPY STRONY I LICZYĆ NA BAJECZNE EFEKTY I ZAROBKI JAK ARABSKI SZEJK!

Źródła:

Linki:

wtorek, 24 lipca 2012

Generacja Y: Część druga.


Tak jak wspomniałem w poprzedniej notce twórczość sprawia mi frajdę i już dziś (jutro względem daty opublikowania poprzedniego wpisu) wstawiam coś nowego. Zajmę się kolejnym elementem generacji Y, który prezentuje się następująco:
Żyją w "globalnej wiosce" dzięki dostępowi do internetu mają znajomości na całym świecie.
Nie da się ukryć, że Internet zmniejszył odległości oraz zwiększył nasze możliwości, ale na tym skupiłem się w poprzednim wpisie, więc tu raczej zajmę się „znajomościami”. Moje internetowe kontakty nigdy nie były zbyt rozległe. Kiedyś byłem moderatorem na bleachflame.com – kiedy jeszcze był to serwis polski. Jakiś czas grałem w World of Warcraft, tam też miałem paru znajomych, ale raczej większość z Polski. Kilka lat temu „szukałem” znajomych przez Skype, głównie z Japonii, ale raczej nikogo nie udało mi się znaleźć, więc jestem słabym przykładem.

Mam znajomych, którzy naprawdę mają kolegów/koleżanki rozsianych na całym świecie i utrzymują z nimi kontakt, dzielą się zdjęciami, plotkami itp.
Znakomita większość moich znajomych poznaje jednak ludzi zza granicy „na żywo” – festiwale, konkursy, czy inne wydarzenia w tym stylu.
Cechuje ich duża pewność siebie.
Ha, ha, ha, ha.

Oczywiście w tym pokoleniu są ludzie pewni siebie. Według mnie „pewność siebie” jest wyjątkowo nieprecyzyjnym określeniem. Wydaje mi się, że łatwość rozmowy z obcymi ludźmi jest zgodna z rozkładem normalnym i raczej wartością stałą porównując z poprzednimi pokoleniami.

Pewność siebie jako świadomość własnych poglądów i akceptacja własnych wad, niedoskonałości, a w efekcie praca nad tymi cechami stopniowo zmniejsza się. Jest to coś, o czym wszyscy wiemy, ale nie dopuszczamy tego do własnej świadomości. 

Jesteśmy zbombardowani gotowymi wartościami – wiemy, że mężczyzna na przykład powinien być romantyczny, wysportowany, inteligentny, dobrze zarabiający, czuły, zdecydowany. Prawdę mówiąc jakby przysiąść i pogrupować wszystkie cechy, których się oczekuje, to spora część cech byłaby sobie przeciwstawna. Oczywiście podobnie jest z kobietami – piękne, pachnące, bystre, inteligentne, otwarte, wierne. Problemem tych stereotypów (kreowanych przez "gwiazdy", seriale, reklamy, czy dziennikarstwo) jest działanie nie na płeć przeciwną, lecz na płeć którą dotyczy dany obraz. Patrząc po sobie oraz po znajomych szukamy akceptacji ze zdwojoną, a czasem z potrójną siłą. Najgorsze w tym jest to, że nie szukamy oczywiście akceptacji w wysublimowanych środowiskach intelektualnych, lecz tam gdzie najłatwiej, tam gdzie kultura masowa dociera najbardziej i sieje największe zniszczenie. Mówiąc krótko - do ludzi głupich, bez chęci poszerzania horyzontów intelektualnych nawet o centymentr. Jeśli takich osób nie ma w pobliżu, to wskakujemy w rzeczywistość wirtualną. Chłopcy i dziewczyny wrzucają do Internetu swoje zdjęcia z klasycznym już podpisem „Czy jestem ładna/ładny?”. Robimy rzeczy których nie chcemy, by zrobić wrażenie na ludziach, których nie lubimy, ale imponują nam z najprostszej przyczyny – są akceptowani przez grupę – naprawdę tylko na tyle stać „pokolenie milenium”?.

Kolejnym aspektem jest oczywiście bulimia, anoreksja, gówno-widzę-w-lustrzeksja, itp. Prawda niestety jest taka, że chowamy swoje problemy, nie potrafimy o nich rozmawiać, bo „jestem gówno warta/warty” albo „i tak mnie nikt nie zrozumie”. Na facebook’u nie tak rzadko widzi się wpisy w stylu „granica mojej wyrozumiałości została przekroczona, chujstwo jest wszędzie” – co jest tylko szukaniem uwagi, bez chęci rozwiązania problemu (bo jak to zrobić na tablicy na stronie internetowej?), w komentarzach gdy ludzie zapytają daną osobę – ze szczerą, czy też nie szczerą intencją – o to co się stało, to oczywiście pojawi się komentarz „nie chcę o tym pisać” lub „to nie jest odpowiednie miejsce, trzeba by przy flaszce się spotkać”. Wartość takiego wpisu ma służyć chyba tylko podbudowaniu własnego ego, gdyż nie jest się pewnym, czy są ludzie, którzy się nami zainteresują.

Jesteśmy zahukanym, niepewnym siebie, skrupulatnie budującym mury wokół siebie z cegieł wypalonych z anonimowości Internetu pokoleniem. I po co? Po to żeby później rzucać przez ten mur kamieniami w inne osoby i dziwić się, że nikt się nami nie zainteresuje. Przeczytajcie to dwukrotnie i przeanalizujcie.

Dobra, pora na kolejny punkt:
Często dłużej mieszkają razem z rodzicami, opóźniając przejście w dorosłość.
To fakt, akurat w Polsce widać to dość mocno – kiedyś wcześniej przechodziło się na swoje, bo po prostu była większa potrzeba samodzielności jak i również ludzie mieli mniejsze wymagania wobec pracy i standardu życia, jaki chcą prowadzić. Teraz chęci, zdolności intelektualne i ambicje są takie same, ale wymagania społeczeństwa prosto z okładek tabloidów. Poza tym zwiększenie popularności studiów oraz zmniejszenie liczby potomstwa spowodowało, że dzieci są bardziej „chronione” przez rodziców. Ze studiami jest tak, że jeśli ktoś idzie na studia dzienne, to naprawdę ciężko jest mu samemu się utrzymać, jeśli chce się przy okazji czegoś nauczyć i prowadzić inny tryb życia niż uczelnia-zakład pracy.

Na dzisiaj to wszystko co mam do przekazania. Kolejną notkę postaram się wrzucić na dniach. Mam dzisiaj dwie prośby do Was – jedna dotyczy mnie, druga Was. Najpierw to o mnie – jak Ci się spodobało to co tu nabazgrałem, podziel się. Prócz napompowania mojego ego, pomoże mi to napompować moje ego. Do Was mam taką prośbę: przeczytajcie wszystkie te zdania i je PRZEANALIZUJCIE. Jak to zrobicie, to PRZEANALIZUJCIE TO JESZCZE RAZ.
  1. Mogę być tylko samym sobą.
  2. To jest moje życie i moje marzenia są go warte.
  3. Wszystko - zarówno dobre, jak i złe jest lekcją życiową.
  4. Wszystko, czego potrzebuję, to kilku PRAWDZIWYCH przyjaciół.
  5. Moje czyny i słowa wpływają bezpośrednio na otaczających mnie ludzi.
  6. Niedotrzymane obietnice (nawet te małe!) niszczą relacje.
  7. Małe rzeczy często okazują się wielkimi rzeczami.
  8. Żałujemy rzeczy, których NIE zrobiliśmy.
  9. "Mali ludzie" mogą robić dużą różnicę.
  10. Przeciwności losu czynią nas silniejszymi.
  11. Każdy zasługuje na dobroć i szacunek.
  12. Każdy człowiek ma coś wartościowego do zaoferowania.
  13. Nie ma powodu, by coś zrobić, jeśli nie mamy zamiaru tego zrobić porządnie.
  14. Nie wolno tolerować nieszczerości i kłamstw.
  15. Rozwijanie samego siebie zawsze na początku sprawia dyskomfort.
  16. Szczęście to wybór, wybór który należy do mnie.
  17. Im więcej inwestuję w siebie, tym większą kontrolę mam nad swoim życiem.
  18. Wiedza niepoparta czynami nie jest warta zbyt wiele.
Linki na dziś:

poniedziałek, 23 lipca 2012

Generacja Y: Część pierwsza

Na samym początku przytoczę cytat z wikipedii:
Generacja Y – pokolenie wyżu demograficznego z lat 1980 - 1995, nazywane jest również "pokoleniem Milenium", "następną generacją" oraz "pokoleniem klapek i iPodów". Po raz pierwszy nazwa ta pojawiła się w 1993 roku, w magazynie "AD Age"[1].
Wszystkie brednie i kłamstwa, które będę umieszczał dalej będę dotyczyły raczej roczników 1990-95, gdyż właśnie z nimi mam najwięcej do czynienia. Generalnie ten wpis sprowadzi się do analizy i ewentualnej polemiki z artykułem z wikipedii oraz źródłami tam zamieszczonymi. Wiem, że część ludzi odruchowo pomyśli "BO TO Z WIKIPEDII, TO NA PEWNO GŁUPOTY, Z CZYM TU POLEMIZOWAĆ". Jednak po przeczytaniu materiału źródłowego streszczenie jakim jest ta notka wydaje się zrobiona całkiem przystępnie i rzetelnie. Staram się podchodzić z pokorą do pisania tych postów, więc za konstruktywną krytykę w komentarzach będę wdzięczny. 
Aktywnie i w każdej dziedzinie życia korzystają z technologii i mediów cyfrowych.
Prawda. 

Większość moich znajomych jak również ja sam używam technologii praktycznie bez ograniczeń. Praktycznie nie ma dziedziny życia, w której nie korzystam z jakiś urządzeń lub "gadżetów". Telefon komórkowy, laptop, zmywarka, kuchenka mikrofalowa, pralka. Zdecydowana większość z nas nie boi się nowych urządzeń, technologii. Mam świadomość, że urządzenia które mają bardzo szeroką grupę odbiorców są zazwyczaj "idiotoodporne" - interface jest prosty, często oparty na obrazkach lub też uniwersalnych symbolach. Akurat to jest bardzo dobra rzecz, gdyż znajdując się w otoczeniu nowych urządzeń szybko potrafię się odnaleźć - zazwyczaj metodą prób i błędów. Nie boję się tak jak większość ludzi starszych, że coś zepsuję. Staram się również zapamiętywać co wyczyniam, żeby w miarę możliwości odwrócić kroki, by jakieś urządzenie doprowadzić do stanu sprzed kontaktu ze mną – zazwyczaj to się sprawdza. Nie mam w zwyczaju czytać instrukcji urządzeń elektronicznych czy bajerów różnego rodzaju, zazwyczaj pytam innego użytkownika, jeśli jest akurat pod ręką lub wyszukuję informacje w internecie.

Najważniejszym medium cyfrowym jest oczywiście internet. Nie można zaprzeczyć, że używamy Internetu aktywnie i do wielu, wielu różnych rzeczy. Jednak uważam, że większość moich znajomych nie potrafi „używać” Internetu. Niby wiedzą, że jest Google i że cały trud sprowadza się do wstukania frazy do textboxa i kliknięcia „Enter”. Jednak problem przychodzi wtedy, gdy szukamy czegoś bardziej złożonego niż „GOŁE BABKI”, czy „EURO 2012”. Naprawdę prawie nikt nie ma pojęcia, że możemy zawężać wyszukiwania do odpowiednich domen, typów plików, okresu czasu i wiele, wiele więcej. Według mnie te umiejętności są przydatne – w szczególności, gdy studiujemy (czy to na uczelni, czy zupełnie samodzielnie pogłębiamy wiedzę) i chcemy znaleźć fachowy artykuł. Wielu moim bliższym i dalszym znajomym problem sprawia również przeszukiwanie for tematycznych, które bardzo, bardzo często są kopalnią wiedzy.

W związku z tą tematem wpisu chciałbym o czymś napisać, chociaż nie jest to z nią bezpośrednio z nim związane. Żyjemy w XXI wieku. W Polsce jest lepiej lub gorzej, ale za pomocą Internetu dostęp do informacji, wiedzy, możliwość rozwoju duchowego oraz intelektualnego nigdy nie była taka duża. Praktycznie każda informacja, wiedza z każdej dziedziny nauki i wiary jest dostępna w naszym domu. Teraz coraz częściej także przez telefon. Chcesz nauczyć się programować? Fora, kursy – masa rzeczy do znalezienia w Internecie za darmo. Malowanie, filozofia, inżynieria, wiedza medyczna – wszystko w zasięgu ręki. Jednak Internet głównie służy do oglądania „kotków robiących głupie rzeczy”, wrzucania pierdów na facebook’a, by podbudować nasze samopoczucie. „Piracimy” głównie gry, photoshopa, Windowsa i pornografię (chociaż popularność „ściągania” tych ostatnich spada na rzecz dostępu on-line). To jest dramatyczne. Prywatnie uważam, że kiedyś pewnie byłoby zupełnie tak samo (tzn. nie sądzę, że pokolenie naszych rodziców, dziadków, pradziadków itp. dzięki Internetowi popchnęłoby świat niewiadomo jak do przodu). Nie jest jednak to usprawiedliwieniem dla naszej – w tym oczywiście mojej – ignorancji. Ponadto Internet jest tak szerokim kanałem agresji, że to aż przykre. Zamiast nieść światło wiedzy, rozsądku i racjonalizmu często jest ściekiem żali, kompleksów i podobnych negatywów. Moją prywatną porażką jest to, że nie rozwijam się tak prężnie jakbym mógł, bo mi się nie chce – jest to odrobinę żałosne.

Innym ważnym medium jest telewizja. Nie jest ona tak „dwustronna” (chodzi mi o możliwość kontaktu z twórcą treści, komentowania itp.) jak Internet ale też należy się jej kilka zdań. Niestety telewizja dzisiaj głównie może nam zaoferować ogłupienie w tak różnych formach, że należałoby zapisać je w notacji wykładniczej. Nie jestem fanem teorii spiskowych, ale naprawdę fakty często są podawane nierzetelnie, wcześniej jest im nadawany jakiś „kolor” – niosą ze sobą opinię. Ta opinia nie jest opinią autorytetu, często jest to opinia powierzchowna, przez osobą mająca pojęcie o danym temacie z notki z wikipedii (patrząc na mnie i ten wpis, jest  to trochę ironiczne). Informacja jednak nie jest podana w sposób skłaniający nas do krytycznego przeanalizowania, lecz do przyjęcia właśnie z tym zabarwieniem. Oducza to „Generację Y” krytycznego rozumowania i świadomości, że można coś zmienić – zamiast tego (naprawdę widzę to po swoich znajomych… i sobie) rozwija się w nas „tumiwisizm” i przyjmowanie wszystkiego takim jakim jest. Drugą sprawą są kiepskie seriale (mój blog, moje opinie), które służą za jakiś rodzaj protezy emocjonalnej, dodatkowo maksymalnie upraszczają życie – niby bohaterowie pracują, ale tak naprawdę to robią wszystko inne, tylko nie pracują – sama praca też jest przedstawiona jako super-ciekawe zajęcie, dające możliwość rozwoju oraz samospełnienia. Prawda jednak jest inna praca prawnika, lekarza, czy dziennikarza to prócz „super ambitnych wyzwań, wymagających wysiłku, a jednak przychodzących łatwo” to głównie ciężka praca – i niestety monotonna i frustrująca.

Trochę się rozpisałem – ku własnemu zaskoczeniu – w związku z tym jest to pierwsza część cyklu „Generacja Y”. Liczę na konstruktywną krytykę w komentarzach. Nigdy wcześniej nie pisałem nic więcej niż było to ode mnie wymagane. Następna część pojawi się zapewne na dniach, bo podekscytowałem się pisaniem i przyjemnością jaką sprawia mi „tworzenie”.

Linki:

piątek, 20 lipca 2012

Początek

Dzisiejszego dnia zataczałem dosyć szerokie kręgi w internecie. Przeglądając artykuły na prawdę o wszystkim i o niczym doszedłem do wniosku, że chciałbym dodać zamieścić swoją opinię w internecie. W ten sposób narodził się pomysł na prowadzenie bloga i jakoś ten pomysł urzeczywistniać.

Jak wskazuje tytuł blog będzie przedstawiał moje prywatne opinie dotyczących otaczającego mnie świata. Na pewno blog ten nie będzie się skupiał na moim życiu osobistym - kieruję go na osobiste wnioski i interpretacje.

Nie potrafię odpowiedzieć jednoznacznie "dlaczego" chcę prowadzić ten blog. Nie czuję się autorytetem, czy też osobą mająca znaczącą wiedzę na - tak naprawdę - jakikolwiek temat. Chcę jednak, żeby wszystkie moje opinie były obiektywne - nie mam w planach reklamowania danych produktów. Zgodziłem się na wyświetlanie reklam "obok" treści - co widać. Nie chciałem ich umieszczać wewnątrz, bo byłoby męczące dla osoby czytające zamieszczane przeze mnie treści.

Niedługo zamieszczę swój pierwszy bardziej konkretny wpis - dotyczyć będzie on "Pokolenia Y" - mojego pokolenia (jestem urodzony w roku 1992). 

Odsłony w ostatnim miesiącu