Zamknąłem drzwi. W głowie mi
zawirowało, teoretycznie nie powinienem być zaskoczony, jednak to było coś innego - nowe uczucie.
Poczułem jak z mojej głowy spokojnie spływa ciepła, gęsta ciecz w dół, na
resztę ciała – na zewnątrz niego i wewnątrz równocześnie. Było to przyjemne,
ale niepokojące, jak wszystko co nowe z resztą. Właśnie to ciepło spowodowało delikatne
zawroty głowy. Podparłem się więc ręką o ścianę, kolejne wdechy i wydechy.
Czułem jak powoli coś mnie odrywa z tego świata, niedobrze, bardzo niedobrze ze
mną. Usiadłem na ziemi. Ciepło już prawie całe mnie wypełniło. Przymknąłem oczy
na chwilę, przestając walczyć z dziwnym, nowym uczuciem.
Po chwili otworzyłem oczy i
wyjrzałem przez okno klatki schodowej. Niebo było pomarańczowo-czerwone. No trudno, jak widać zebranie się w sobie i
wyjście zajęło mi prawie cały dzień i właśnie zachodzi słońce. Całkiem
sympatyczny widok. Schodząc z mojej kawalerki na drugim piętrze zaczęło mi
dzwonić w uszach. Niezbyt przyjemne uczucie, zdecydowanie muszę opanować
konsumpcję alkoholu. Jak nie przestać, to chociaż zacząć kontrolować spożycie.
Dać sobie limit ilości wypitego alkoholu na imprezie. Niby się dramatycznie nie
wydurniam ani nie upadlam, jednak na pewno jestem na równi pochyłej, wypada to
przystopować zanim rozwalę się o kamieniste dno. Wyglądam przez okno na
drzwiach od klatki, niebo naprawdę było czerwone, wręcz krwistoczerwone. Kac
musi naprawdę mnie dobijać. Trzęsącą się ręką otworzyłem drzwi.
Czas momentalnie jakby zwolnił, a
otoczyła mnie gęsta, pusta cisza. Zamknąłem natychmiast oczy. W uszach zacząłem
czuć oraz słyszeć płynącą krew, jednak nie dochodziły mnie żadne dźwięki. Nie
usłyszałem skrzypienia drzwi, metalicznego szczęku klamki oraz zamka, nic.
Cisza ta jednak nie była komfortowa, była wypełniona grudami jakiegoś
brudu, który wkradał się do głowy tą samą trasą, którą normalnie przyjmowane są
dźwięki. Każde uderzenie serca, która w obliczu takiej sytuacji gwałtownie
przyśpieszyło, pompowało to paskudztwo wprost do mojej świadomości, tak
dokładnie utkanej przez zbitą sieć neuronów. Boże, co mi się dzieje, niech to
się skończy, a nigdy więcej nie wezmę alkoholu do ust. Pomocy, proszę!
Otworzyłem szybko oczy, nie zważając na krzyk bólu wydany przez napuchnięte
spojówki. Bodźce, które pędziły po nerwach wzrokowych, nie niosły ze sobą
sensownych informacji.
To nie jest moja ulica. To nie
jest moje miasto. To nawet nie jest mój świat. To jest świat wyrwany z
koszmaru, ale nawet nie mojego. To jakbyś wziął pomysły Lovecrafta, Kinga,
Daliego i innych nieramowych umysłów i kazał im uprawiać wyuzdany seks, a to
pokraczne, wypaczone dziecko było światem, który mnie otaczał, chociaż nie jest
to do końca poprawne określenie. Świat ten miał to do siebie, że nie otaczał w
normalnym znaczeniu tego słowa. On wypełniał wszystkie ze zmysłów, tworząc
sobie z nich wejścia do każdego organu, każdej tkanki, każdej komórki ciała.
Wypełniał palącą półpłynną, kiślowatą cieczą, która zastępowała wszystko, co
definiowało świadomość, zostawiając tylko zgliszcza i tańcząc radośnie, lecz
obrzydliwie, jak kiedyś tańczyły niekształtne figury, dotknięte całą paletą wad
genetycznych, w objazdowych cyrkach.
Zamiast ulic, chodników,
trawników i skwerków pod nogami wiły się leniwie i spokojnie długie macki, a
może były to robaki, jednak tak długie, że nie było widać ani początku ani
końca. Wyglądało jakby ktoś – niezbyt doświadczony – utkał z nich nierówną
płachtę i przykrył nią ziemię, chyba że to była ziemia? Żywa i przerażająca
Matka Natura wyrzuciła z siebie całą pogardę i niechęć dla ludzkości, o które tak
konsekwentnie zabiegamy. Nici te były barwy brudnej żółci, co jakiś czas
przystrajając się w szmaragdowe plamy, które przypominały czerniaki.
Gdzieniegdzie wici ulegały zgrubieniu oraz zawijały się miedzy sobą rosnąc do
góry, tworząc drzewa, które przypominały bardziej kosmki jelitowe niż
jakąkolwiek roślinę. Przeciągając wzrokiem wzdłuż tego tworu nie mogłem nie zwrócić
uwagi na niebo. Firmament przystroił się dziś w elegancki, zużyty płaszcz barwy
brązowej oraz błękitnej. Kolory te ciągle ze sobą walczyły, tworząc zorzę,
która była rozciągnięta zamaszystym ruchem ręki na cały nieboskłon. Na niebie
unosiły się kule ogniste, przypominające gwiazdy, połączone ze sobą
niewidzialnymi nićmi pajęczej sieci,
która spokojnie falowała na nieodczuwalnym dla mnie wietrze. Świat ten z jednej
strony był nieprawdopodobny i odrealniony, z drugiej jednak strony był
najprawdziwszym, najbardziej intymnym doznaniem, które zafundowało mi życie.
Tak! Nie seks, nie romantycznie uniesienia, tylko ten świat schowany gdzieś
przed dociekliwymi oczami naukowców i szarego motłochu, świat dostępny dla
mnie. Mój prywatny, kieszonkowy wszechświat.
Powrót był brutalny w skutkach. Nagle jakby ktoś przeciął nić świadomości, która
łączyła mnie z tym światem. Zamknąłem oczy tak mocno jak potrafiłem, walcząc z
bolesnymi spazmami, które trawiły moje kończyny i trzewia. Ból był tak potężny
i obezwładniający, że przyćmił moją świadomość. Jesteś w stanie sobie wyobrazić
ból tak silny i nieprzenikniony, że w jego obliczu zapominasz kim jesteś, tracisz
poczucie istnienia? Właśnie to mi towarzyszyło. Położyłem się na ziemi, nie
mogąc walczyć z cierpieniem oraz skurczami i zwymiotowałem zaraz obok siebie,
krztusząc się i szlochając jednocześnie. Gdy już moje niespokojne ciało
odpuściło mi męki, pokracznymi ruchami, podpierając się podniosłem i otworzyłem
oczy. Stałem zaraz przy drzwiach frontowych od mojej kawalerki. Na wzorzystej
czarno-brązowej wycieraczce leżały pęczek moich kluczy. Schyliłem się, by je
podnieść, jednak ze względu na ból i kompletny chaos w mojej głowie nie było to
łatwe. Po kilku chwilach, wdechach i walce z samym sobą otworzyłem drzwi,
niemalże przewracając się wszedłem do mieszkania, zamknąłem szybko drzwi i
usiadłem podpierając się o nie plecami. Z rękoma założonymi na kolanach, lekko
się do nich przytulając odchyliłem głowę do tyłu, próbując uspokoić umysł.
Co się ze mną stało? To było
straszne i piękne jednocześnie. Okropnie bałem się tego świata, a z drugiej
strony bardzo chciałem do niego wrócić, zżyć się z nim i zrozumieć. Było coś
magnetycznego w tym półorganicznym obrzydlistwie. Czy ja postradałem zmysły?
Nikt w rodzinie nie cierpiał na poważne choroby psychiczne, z drugiej strony
dlaczego nie miałbym być pierwszym? Może to przez alkohol, zemdlałem i po
prostu z powodu zatrucia i niedotlenienia miałem wizje odległych lub też bardzo
wewnętrznych krain. Niepokoiło mnie to bardzo ze względu na to, że pewna część
mnie chciała tam wrócić. Przytłaczała mnie nawałnica myśli. Wdech. Wydech. Może
faktycznie oszalałem? A może istnieje siła wyższa, która zesłała mi wizję? Może
jestem prorokiem? Może telepatą? Może łącznikiem z innym światem? Niestety,
człowiek chętniej wierzy w takie rzeczy, niż fakt, że ćpam etanol i to jest prawdopodobniej
przyczyna takiej wizji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz