Po chwili przytłoczenia osobliwą mieszanką
rzeczywistości oraz wizji zafundowanych przez mój umysł wstałem pomagając sobie
poprzez opieranie się o drzwi. Wiedziałem, że nie ma możliwości, bym tego dnia
wyszedł z domu. Trudno, zjem sobie zupkę z torebki – pomyślałem. Przechodząc
jednak obok sypialni, wiedziałem, że to przegrana walka. Wyczerpany skierowałem
swoje kroki do łóżka. Mój rozum zdominowała jedna myśl – sen.
Obudziłem się rano, około godziny szóstej, na całe
szczęście ze zdecydowanie mniej posklejanymi myślami. Napięta sieć połączeń
nerwowych odprężyła się pozwalając mojej świadomości spocząć. Niepokojące było
to, że w pobliżu stanu relaksu czaił się niepokój z samotnością. Na myśl
przyszła mi wizja potężnego węża, który tuż przed śmiercią swojej ofiary rozluźnia
potężny skurcz swoich mięśni, lecz tylko po to, by jeszcze przez kilka chwil
napawać swoje ego uczuciem wyższości nad swoim przyszłym pokarmem. Wepchnąłem
te myśli niezdarnie za mur dobrego samopoczucia oraz biologicznej chęci do przeżycia
kolejnego dnia.
W końcu trzeba iść do pracy. Wstałem, toaleta,
śniadanie, kawa, prysznic, założenie ciuchów, wyjście z domu, zamknięcie drzwi,
dojście na przystanek, przejazd autobusem, praca.
Och tak, moja wspaniała praca. Moje prywatne
więzienie, z którego nigdy nie potrafiłem uciec. Sam dogodnie ją wybrałem,
zadbałem żeby sposób sprzedawania mojego wolnego czasu oraz umiejętności był
jak najbardziej korzystny. Oczywiście mam wspaniałe biuro, obok innych podobnie
spełnionych osób jak ja. Moje biuro ma wymiary porażających 8 metrów
kwadratowych. W pobliżu znajduje się prawdopodobnie 63 takie wspaniałe biura.
Chyba, że jest ich tam 127, 255 albo może nawet milion. Prócz pracy, codziennej
kurtuazji, wymiany przyjemności dzieli nas uczucie dużo silniejsze. Uczucie,
które konsekwentnie wypala wnętrze, jednak robi to w wyjątkowo subtelny sposób.
W pewnym sensie można to przyrównać do działania alkoholu etylowego na mózg.
Najpierw odczuwasz delikatny stan odprężenia poznając swoich współpracowników,
przełamujesz bariery robisz się coraz śmielszy. Drugą stroną medalu jest
monotonia w którą wpadasz powodująca otępienie, nieprecyzyjność ruchów,
oddalenie rzeczywistych problemów. Narasta w Tobie tak samo, jak kumulują się promile
w Twojej krwi. Narasta w Tobie tak samo, jak alkoholikowi zbierają się kolejne
dni w ciągu alkoholowym. Jedno i drugie wyniszcza Ciebie, z jednej strony
zupełnie inaczej, z drugiej jednak odpowiednio dawkowane zostawiają taką samą pustkę.
Pozostaje tylko pożoga po dawnym krajobrazie zdrowia psychicznego i fizycznego.
Oczywiście starannie zadbałem, schodząc schodek po schodku w dół, by destrukcją
zajął się i alkohol, i praca. To jest dopiero talent, nie ma co. Tak więc
stałem w tych ruchomych piaskach miotając się, próbując składać kolejne minuty
do kupy, by przeżyć kolejny kwadrans, godzinę, dzień pracy i w końcu cały dzień
w ogóle. Następnie łączyłem te dni w łańcuch tygodni i miesięcy. Ironią było
to, że każdy przetrwany dzień był kolejnym ogniwem, przez co ów łańcuch
przybierał na wadzę. Najbardziej przerażający był jednak fakt, że nie mogłem
sobie pozwolić na chwilę spoczynku i spojrzenie za siebie, na ten przeklęty
łańcuch, gdyż powodowało to przytłoczenie, zupełnie jakby na jego końcu ktoś
stał i tylko czekał na chwilę słabości, żeby pociągnąć z całą siłą do tyłu.