piątek, 21 czerwca 2013

Homo lapsus - krąg pierwszy: 3

Skończyły mi się papierosy. Muszę wydać kolejne 12 zł, a co gorsza - muszę znaleźć jakiś sklep. Na co dzień raczej nie palę, natomiast po alkoholu jestem w stanie palić tyle papierosów ile jest w moim zasięgu. Nie o końca rozumiem skąd to się bierze, nie wiem czy alkohol wpływa na mój metabolizm w taki sposób, że zupełnie receptory nie przyjmują nikotyny, czy po prostu kiedy już w piję w konsekwentnym procesie autodestrukcji, to moja podświadomość prosi o podawanie każdej trucizny, przez którą nie jestem narażony na zbyt duży ostracyzm społeczny w miejscu publicznym. 

Kilkanaście minut do szóstej rano, rozglądam się w poszukiwaniu jakiegoś miejsca, w którym dostanę papierosy. Wypatrzyłem kiosk przy przystanku, który zaraz otwierają, w środku już zapalone światło, jakaś damska komórka miejskiego organizmu wraz z nim niechętnie budzi się do przeżycia następnego dnia. Siadam więc na ławce i z niecierpliwością zerkam na zegarek, wystukując stopą jakiś nikomu - nawet mi - nieznany rytm. Na przystanek podchodzi jakaś parka. Chłopak podpity, łysy, spluwający co kilka kroków, w jednej ręce butelka piwa dopitego do połowy, a w drugiej dłoń swojej wybranki. Dziewczyna drobna, niewysoka,  o blond włosach, ale naprawdę ładna. Też niezupełnie trzeźwa, ale zdecydowanie lepiej się trzymała od swojego lubego. Ona wspominała mu coś o książce i filmie "Wielki Gatsby" i o tym, że chętnie by się wybrała do kina. On kontrował, że nie lubi filmów o starych czasów i film zawsze mogą zobaczyć "przy browarze u mnie na chacie". Wyglądali jakby znali się dość długo i dobrze, jednak żyli w zupełnie innych światach. Ciekawe, co było mostem łączącym te dwie wyspy.

Sam nigdy nie miałem poważniejszych relacji. Nie jestem zbyt ciekawy, zbyt przystojny, nie mam hobby - chyba, że liczą się niewyraźne poranki i wszechogarniająca niechęć do świata. Większość dziewczyn, z którymi miałem kontakt nie mogła znieść tego, że jestem leniwy, egoistyczny, ciągle ironiczny i sarkastyczny. Do tego półinteligentne debaty filozoficzne po alkoholu. No cóż, może po prostu jestem niezdolny do miłości.

Niemniej jednak poświęciłem dużo czasu na przemyślenia o relacjach - z jednej strony nauka dostarcza nam coraz więcej danych dotyczących doborów partnera, z drugiej strony wciąż pozostaje pewna abstrakcyjna, wręcz magiczna niepoznana mgła otaczająca miłość. Oczywiście - jestem jeszcze zupełnie młody i brakuje mi sporo doświadczeń życiowych, przede mną sporo wzlotów i upadków. Nie uważam jednak, że to w jakikolwiek umniejsza lub odbiera mi prawo do opinii. Większość relacji, z którymi miałem styczność była dla mnie zawsze dziwna i tak cholernie mało romantyczna. Z racji tego, że jestem heteroseksualny, większość tego czasu poświęciłem oczywiście na oczekiwania i odczucia płci przeciwnej. Z jakiegoś powodu dziewczyny ogólnie chętnie ze mną rozmawiały i opowiadały o swoich problemach, wyrobiłem sobie jakieś tam zdanie. Słuchałem tylko tych, na których mi zależało, więc uważam je za "ogarnięte", czy bóg wie jak to nazwać.

Prócz takich spraw oczywistych - że samiec musi się zwyczajnie, fizycznie podobać jest spraw chyba trochę bardziej zawiłych.

Przede wszystkim trzeba słuchać, a co ważniejsza trzeba słyszeć. Najcięższe jest to, że niektóre istotne sprawy są wypowiadane między wierszami lub w ogóle wypowiadane nie są. Wydaje mi się, że bierze się to z nauczonej przez lata dzieciństwa, seriale, filmy, bajki wiarę w miłość "idealną". Taką, w której nie trzeba wszystkiego wypowiadać, w której druga połowa będzie po prostu wiedziała - bo przecież jest drugą połówką, a ponadto znają się nie od dziś. Doprowadza to do sytuacji trudnych - czasem na pewno można odczytać potrzeby drugiej osoby, ale choćby każdą chwilę poświęcić miłości, nie da się wiedzieć wszystkiego - także kobiety obrażają się czasem "nie-wiadomo-o-co". Według mnie wysyłają sygnały próbujące przekazać to, czego potrzebują, ale mężczyzna nie jest w stanie tego odczytać, więc oznacza, że coś jest nie tak w relacji. Łańcuch zamyka się. Zauważyłem też, że dziewczyny - po mimo tego, że są zupełnie samodzielne intelektualnie i nie jedna, z którą rozmawiałem była dużo inteligentniejsza ode mnie - oczekiwały w swoim partnerze jakiegoś rodzaju inspiracji, autorytetu i pasji. Nie wiem, czy to takie odruchowe pragnienie postaci podobnej do stereotypu ojca (w drugą stronę też to działa, chyba nawet mocniej). Ale odczułem w rozmowach, że problemem jest często brak bezpieczeństwa, jakiegoś rodzaju stabilności, wytworzenie w pobliżu siebie obszaru spokoju i kontroli, ale z drugiej strony z dużą dozą zaufania. Brzmi to trochę jak założenie nieodczuwalnej smyczy w taki sposób, by partnerka tego nie zauważyła. Z przeciwnej strony musi być jakaś wszechogarniająca i inspirująca pasja wewnątrz takiego mężczyzny, by można było się razem z nią zachwycać i natchnąć własne działania.

A wystarczy szczerze rozmawiać, nie bać się krytyki - zarówno jej przyjmowania jak i wypowiedzenia. Jestem naiwny i niezbyt mądry - miłość według mnie nie polega na wzajemnym uzupełnianiu się. Miłość polega na kompletnym zatracaniu siebie, w drobnych gestach i słowach drugiej osoby, w sposób zupełnie nieświadomy, a z drugiej strony inspirujący w subtelny, niemalże duchowy sposób.

Chyba właśnie osiągam maksymalne stężenie alkoholu we krwi - zaczynam myśleć o miłości, jakbym coś o niej wiedział. Aktualnie wiem tyle, że gdybym kogoś pokochał - umarłbym ze strachu wiedząc, że nigdy nie będę w stanie być partnerem, na którego Ona zasługuje. 

No cóż, nie każdy jest stworzony do uczuć wyższych. Zazdroszczę wam - tym, którym będzie dane pokochać.

Otworzyli kiosk. Kupiłem papierosy, mocniejsze niż zwykle - bo oto jest finał większości historii miłosnych.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Odsłony w ostatnim miesiącu