środa, 19 czerwca 2013

Homo lapsus - krąg pierwszy: 1

Wypuściłem dym z płuc, wróciłem do środka baru, by dopić swoje piwo, gdyż na zewnątrz było dość wietrznie. Szybkimi krokami dochodziła już piąta rano, a to dobra godzina, żeby zbierać się do siebie, jeśli nie ma się w planach walczyć jeszcze jeden dzień o degradację umysłu i ciała. Zamówiłem ostatnią banię na „do widzenia” i ruszyłem do mieszkania. Miałem przed sobą kilka kilometrów, a za sobą kilka porcji alkoholu. Zazwyczaj w tym stanie, kiedy wracam sam, przy dźwiękach budzącego się miasta i obrzydzonych spojrzeń przechodniów przychodzi mi do głowy najwięcej refleksji. Luźny ciąg myśli, przeplatany odpalaniem papierosów i potknięciami na nierównym chodniku.

Miasta o tej godzinie pokazują swoje najbardziej wstydliwe oblicze, to tak skrzętnie skrywane za dnia za fasadą garniturów, garsonek, krawatów, sukienek, uśmiechów i życzliwości. W granicach piątej rano w sobotę. Przechadzając się tak krokiem nie najbardziej pewnym widzę, jak piękna dziewczyna wychodzi z drogiego klubu - do których zazwyczaj nie chodzę, bo alkohol za drogi, ciuchy za mało markowe, dziewczyny zbyt wymagające ekonomicznie, często etnicznie, natomiast za mało skore do rozmowy z niezbyt przystojnym i zadbanym chłopakiem. Z drugiej strony - wątpię, że faceci, którzy tam przychodzą grzeszą kulturą, wiedzą i ogładą intelektualną. No, ale cóż - wolny rynek nigdzie chyba nie działa tak dobrze, jak w przypadku jednonocnej korridy. Jak byśmy się przed tym nie bronili w rozmowie ze znajomymi - w szczególności mówię tutaj o samcach, jednak w dobie maskulinizacji kobiet i feminizacji mężczyzn staje się to dość uniwersalną prawdą - wystarczy odrobina zainteresowania z drugiej strony, trochę przyćpanego etanolu, czy czegoś innego i już traci się wszystkie punkty odniesienia - więc nasz wzrok skupia się tylko na potencjalnie przyszłym byłym partnerze. Nie chodzi mi tutaj, bym moralizował kogokolwiek, czy próbował naprawiać - chodzi mi tylko o dychotomię pomiędzy dniem codziennym, a tym, co w nocy wypełza z ludzi. Ciekawe, która z tych wersji samych siebie jest prawdziwa? Czy ta, w której człowiek na wieczór zakłada skórę zwierzęcia zatracając się w najprostszych instynktach, czy koniec końców - jesteśmy tylko zwierzętami w niedopasowanej skórze zasad moralnych?

Tak naprawdę nie ma bardziej prawdziwej wersji nas samych, niż ta, którą samą tworzymy w swojej głowie. Tak samo nie ma bardziej prawdziwego obrazu kogokolwiek innego, niż sami namalowaliśmy. O ironio, nasze relacje to wypadkowa interpretacji zachowań ludzi, których nie możemy pojąć, przepuszczonych przez pryzmat uprzedzeń i schematów myślowych, o których nie wiemy lub których nie chce nam się zmieniać. Z drugiej strony, ciężko żeby było inaczej - wszyscy jesteśmy leniwi, tak, więc zamiast szczerze się otwierać na innych - co wymaga pracy i skupienia - opieramy się na gotowych torach naszych neuronów, mając pół opinii o kimś, zanim uda się wydać z siebie pierwszy dźwięk.

Zaczepia mnie jakiś bezdomny z pytaniem o papierosa - Nie mam - odpowiadam krótko i przyśpieszam kroku. Niech zapracuje sobie, a nie moje bierze, na które zapracowali moi rodzice, którzy nawet nie wiedzą, że palę. Sam po pijaku oczywiście nigdy nie żebrałem papierosa od innej osoby. Ja przecież tylko proszę obce osoby. Mam wyprane ciuchy i nie śmierdzę ostrym zapachem amoniaku, czy co tam zostaje po jakimś czasu, jak szczasz pod siebie. Bardzo łatwo jest nam wszystko relatywizować - przede wszystkim nasze własne zachowania, bo przecież ile razy sobie mówiliśmy:

"To nie tak"
"Nie no, to nie jest takie proste"
"No, ale wiesz, co mi się wcześniej przytrafiło"

Według mnie zazwyczaj, 99% sytuacji jest prosta - wystarczy tylko wystarczająco się od nich zdystansować. Co wtedy zauważymy? Że punkt "start" i "meta" można połączyć prostą linią, może być krótka, może być długa, ale jest prosta. Jednak jak już prześledzić zachowania ludzi w tej sytuacji okazuje się, że jest to linia pogmatwana w trzech wymiarach, meandrująca to w lewo, to w prawo, czasem bardzo gruba, czasem cieniutka, że niemalże jej nie widać. Są to zakłócenia spowodowane tym najpiękniejszym elementem człowieczeństwa - efektem ewolucji lub darem od boga, przekleństwem lub błogosławieństwem. To element, który sprawia, że nasze umysły i ciała mogą rozbłysnąć z siłą miliona gwiazd oraz, że może z nas zostać tylko pusta skóra, z wnętrzem wypełnionym jałową ziemią. Jest to cecha, z którą większość z nas ma relacje na zasadzie miłość - nienawiść. Ludzie, którym udało je kontrolować byli przez wszystkie wieki oraz przez wszystkie kultury uważani za oświeconych, połączonych z bogiem.

Uczucia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Odsłony w ostatnim miesiącu