niedziela, 6 stycznia 2013

Dwa: I

I ponownie zapiał elektroniczny kogut. Taki ustawiłam sobie dźwięk budzika. Z jednej strony bardzo tego nie lubiłam, z drugiej wiedziałam doskonale, że to jedyny sposób, by maksymalnie wykorzystać swoje życie. Wstałam więc, podeszłam do budzika i przerwałam pianie. Ustawiłam sobie akurat taki dźwięk, gdyż pozwala mi to połączyć się z naturą. Głęboki wdech i uniesienie rąk do góry, by powietrze dokładnie wypełniło moje płuca. Przeczytałam, że dobrze jest rano zrobić kilka takich akcji wdech-wydech rano, gdyż daje to sygnał mózgowi, że „koniec spania, start działania”. Następnie przeciągnąć się, kilka skłonów i przysiadów i mogę zacząć kolejny dzień. Reszta rodziny jeszcze spała, więc po cichu przemknęłam do łazienki. Zdjęłam i – jak to ja – dokładnie złożyłam piżamę w koty. Spojrzałam w lustro i przeprowadziłam mini dialog ze sobą:
- Jaki jest dzisiaj dzień, Anno?
- Dziś jest kolejny dzień na drodze do perfekcji
- Czy wczoraj w stu procentach spełniłam założone cele?
- Byłaś bardzo blisko, dlatego dzisiaj musisz się postarać dać z siebie ponad sto, by wyrównać wczorajszy debet
- Jak jestem?
- Jestem dobra, inteligentna i nieustannie się rozwijam, by nie zawieść bliskich i przede wszystkim samej siebie.
- Uśmiech?
- Jest! Do dzieła Aniu!
Umyłam więc ręce, by poranną toaletę przeprowadzić schludnie i jak należy. Weszłam szybko pod prysznic, spojrzałam na swoje ciało – wciąż jestem gruba. Złapałam się za obojczyki, które jeszcze nie wystawały jak powinny i poczułam grudy tłuszczu pod nimi – nie dobrze, to na pewno przez to, że wczoraj odpuściłam. Wystają mi też paskudne boczki, boże jaka jestem słaba. Kurwa, nienawidzę tego swojego ciała, walczę z nim, a ono dalej swoje. Może to bez sensu? STOP! Koniec negatywnych myśli. Namydliłam się i nałożyłam szampon na moje krótkie włosy. Spłukując się dokładnie zauważyłam, że znowu wypadają mi włosy. Była to pora na zwiększenie dawki preparatu ochraniającego włosy. To na pewno przez to miasto – brudne powietrze, fatalna jakość żywności. Wytrują nas zanim zdążymy się obejrzeć. Jeszcze tylko ogoliłam całe swoje ciało i przed Anią świat stoi otworem. W szlafroku wróciłam do pokoju i założyłam garderobę starannie przez siebie przygotowaną. Prosty, czarny top, do tego czarne figi. Na to kwiecista sukienka przed kolano z małym dekoltem – niektóre dziewczyny z uczelni mówiły, że to dziecinnie wygląda, ale tak jakby one się znały na modzie. Zdecydowanie wolałam swoje koleżanki z Internetu – motylki. Klasnęłam radośnie w dłonie, wzięłam swoje iPod’a nano, puściłam piosenkę „You’re beautiful” w wykonaniu przystojnego James’a Blunt’a i byłam gotowa przygotować śniadanie dla rodziców. Lubiłam to robić, gdyż w ten sposób odciążałam moją Mamę, która razem z tatą tak ciężko pracują na nasze utrzymanie. Weszłam więc do naszej ślicznej jasnozielonej kuchni i zacząłem od mojego porannego miksu. Wstawiłam wodę na kawę, przygotowałam sobie poranną porcję tabletek – guarana, johimbina, l-karnityna, coś na włosy, multiwitamina – wybrana specjalnie, by praktycznie nie miała kalorii i dodatków. Do tego szklanka wody i dwa wafelki ryżowe – skoro mam dzisiaj dać z siebie tyle, muszę zjeść więcej. Dla rodziców zrobiłam jajecznicę z odrobiną cebuli i szynki, przyprawioną szczypiorkiem oraz odrobiną soli i pieprzu na wierzch. Dodatkiem były tosty ze słonym masłem czosnkowym, lecz czosnkowym delikatnie, by nie sprawiało rodzicom problemów z trudnym oddechem. Gdy już kawa ostygła wypiłam ją razem duszkiem biorąc swoją poranną porcję „apteki” – lubiłam to nazywać w ten sposób, dla zabawy i przekory. Dwa wafelki jadłam – jak zawsze – powoli, gdyż uważam, że dobrze w porannej zawierusze mieć kilkanaście minut na zjedzenie śniadania – najważniejszego posiłku podczas dnia. Porcje dla rodziców zostawiłam przy stoliku z napisaną karteczką „Kocham Was!”. Wróciłam do pokoju, otworzyłam laptopa i weszłam na forum, by przywitać resztę motylków, wesprzeć je i otrzymać poranną dawkę motywacji. Poczułam jednocześnie jak uderza mnie przyjemne uderzenie z mojej „apteki”, ruchy gastryczne przypomniały o sobie. Szybko więc do toalety, skorzystać, podmyć. Umyłam ręce i zabrałam się za makijaż. Oczy prosto – czarną kredką, delikatny niebieski cień. Moje usta mają bardzo ładny naturalny kolor i kształt, więc tylko delikatnie je podkreśliłam. Kilka psiknięć „Light Blue” i jestem gotowa do wyjścia. Wzięłam więc spakowaną wczoraj torbę, założyłam sandałki, które ostatnio dostałam od taty. Podeszłam do lustra, poprawiłam się, uśmiechnęłam szeroko i posłałam buziaka. Gotowa do wyjścia. 

W końcu już siódma.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Odsłony w ostatnim miesiącu